Krym cz 4

22 września (czwartek)
Siedzimy na balkonie po lekkim śniadanku (pasztet przywieziony z Polski i pyszne pomidorki za grosze, kupione u babuszki na deptaku. Ciągle zajadamy ciasto z kremem które kupiliśmy pierwszego dnia tutaj. Zaraz ruszamy w drogę, ciekawi co przyniesie dzisiejszy dzień…
- śniadanie
deser:
- aperitif



 
No i pojechaliśmy do Sudaku… Twierdza Genueńska robi naprawdę spore wrażenie, szczególnie jeśli ktoś, tak jak ja, spodziewa się  zobaczyć tylko kupę kamieni. O dziwo, jak na tak stary zabytek, zachowany jest całkiem nieźle. Kilka wież w dobrym stanie, mury gdzieniegdzie poprzerywane, ale można sobie wyobrazić niegdysiejszą potęgę. Przyjechaliśmy marszrutką, przy okazji kupiliśmy już bilety na sobotę do Symferopola. Swoją drogę tutejsi kierowcy, to naprawdę wariaci albo desperaci. Nasza marszrutka mknęła z taką prędkością, że miałam wrażenie, iż za chwilę się rozpadnie. (nie była chyba wiele młodsza o twierdzy). Po tych krętych dziurawych drogach jazda przyniosła nam więcej emocji niż wizyta w lunaparku. Jeszcze z głośników płynęła muza, która u nas też robi ostatnio furorę „Kurukuku..” Czad! Wczoraj w knajpie natomiast grali „Biełyje Rozy”  Dziko!


- łatanie dziur?



piknik

 
Wracając do twierdzy… Większe wrażenie niż twierdza zrobił na nas widok ze wzgórza na którym się ona znajduje. Ogrom morze i góry wpadające prosto do niego, ostre skały wystające z wody, kontenerowce na redzie. Posiedzieliśmy, popiliśmy winko z Masandry, Muskat, najsłodszy chyba jaki w życiu piłam… Rozcieńczaliśmy z wodą mineralną. Zjedliśmy pierożka i chlebek muzułmański i ruszyliśmy w kierunku dworca. Pogoda dopisała, choć były lekka mgiełka na niebie więc zdjęcia wyjdą pewnie mocno średnie. Jeszcze próbowaliśmy się wdrapać na sam szczyt twierdzy, ale kilka metrów przed skapitulowałam, bo było zbyt ślisko , jak na moje sandałki. Szczególnie po tym winku. Jednak trochę odpowiedzialności należy zachować :) nawet na wakacjach. Po drodze nakupiliśmy owoców: ogromne słodkie winogrona, figi, gruszki, z którymi walczyliśmy później  na naszym balkonie. Jeszcze melonik i arbuz. Wszystko soczyste i mega słodkie. 

 
Teraz leżymy sobie na leżaczkach, jedynych które zostawili panowie, którzy przed chwilą je sprzątali. Chcieliśmy grzecznie się usunąć, ale powiedzieli nam że nie mamy się spieszyć, tylko później odłożyć je tam gdzie oni. Robi sie coraz ciemniej, zjedliśmy płow, grillowaną papryczkę. Popijamy teraz winko i pogryzamy chlebek muzułmański. Jeszcze pierożka nowego spróbowaliśmy dziś. Smażonego w głębokim oleju z ziemniaczkami. Ale to nie był czebuiriek, które już dobrze znamy. Nazywał się jakoś na” b…” Uczta. Zaraz opatulę się śpiworkiem, bo robi się chłodniej. Obserwują nas mewy spacerujące po brzegu. Cisa, tylko szum fal. Jest pięknie…
Siedzimy, a właściwie leżymy już pokoju… Artur drzemie, a w TV leci jakiś program o ukraińskich grubasach. Jak będziemy tak zajadać te krymskie specjały. To niedługo też załapiemy się do tej kategorii. Dziś pora nawilżyć wysuszone ciałka przez słońce i słoną wodę. Widać już pierwsze oznaki opalenizny.  Miernikiem jest ślad po plasterku na ramieniu. Dziś nasza babuszka z płowem była nie w humorze. Ledwo się uśmiechnęła kiedy zobaczyła swoich stałych klientów. To pewnie przez kiepską pogodę. Niby jest ciepło ale niebo znów zasnute cieniutką warstewką chmur. Opala, Lae pewnie ludzi na plaży nie było zbyt wiele. Sezon się kończy powoli. Wieczór nad morzem na długo zapadnie mi w pamięci. Niebo stawało się coraz ciemniejsze, z czasem coraz trudniej było odróżnić je od morza. Szum fal i fajne rozmowy o życiu :) Mam nadzieję, że jutro uda się ekskursja statkiem do Biostancji. I najważniejsze po drodze – Złote Wrota. Dziś babuszka w budce z wycieczkami powiedziała, że w prawdzie przy  brzegu fale niewielkie, ale przy Złotych Wrota wieje dość mocno. Ale wieczorem w przystani w końcu pojawiły się pierwsze łajby./ W końcu zobaczyłam jakiś stateczek, więc bądźmy dobrej myśli…

Prześlij komentarz