Dziewczyny z Powstania. Anna Herbich

"Kiedy z którymś z kolegów z Powstania spotkałam się po wojnie, to płakaliśmy. Ze szczęścia że żyjemy. I z rozpaczy. My po prostu nie mogliśmy uwierzyć w to, że Rosjanie, będąc tuż obok, npo drugiej stronie Wisły, nam wtedy nie pomogli. Myśmy cały czas wierzyli, że ktoś nam przyjdzie z odsieczą. Że uda nam się wygrać tę bitwę."

To miał być zupełnie inny wpis. O zupełnie innej książce.
Ale ostatnie dwa trzy spędziłam właśnie z nią. Przeczytałam ją przez ten czas dwa razy.


O powstaniu warszawskim powstała już nie jednak książka i nie jeden film. Do tej pory nie było jednak takiej pozycji jak ta. Nie było książki, która kobietom poświęciłaby tyle miejsca. Miejsca, na które przecież zasługują.
Kobietom, które choć nie walczyły z mężczyznami w pierwszych szeregach,  były i są przecież nieodłączną częścią tej historii.

To one opatrywały bowiem żołnierzy, to one nosiły rozkazy, one często pod ostrzałem transportowały rannych a umierających trzymały za rękę. One znały na pamięć kanały, którymi ewakuowały niedobite oddziały i cywilów. One w piwnicach bombardowanych i walących się budynków chroniły za wszelką cenę swoje maleńkie dzieci. Niejednokrotnie oddawały w tej walce życie. Większość z nich nie miała nawet 20 lat. Kochały, tęskniły, zamartwiały się o bliskich. Przeszły przez piekło, którego my nie jesteśmy w stanie sobie wyobrazić. 1 sierpnia w Warszawie było ich pół miliona. Dziś jedenaście z nich opowiada o tym jak odniosły w Powstaniu swoje największe zwycięstwo - jak przeżyły.

Historii i dramatów zawartych w tej książce jest tyle, że można by nimi obdzielić dziesiątki kobiet. A przecież na tych trzystu stronach zdążyły opowiedzieć tylko maleńką cząstkę.
Jak wyglądało ich dzieciństwo, jak przeżyły pierwsze dni wojny, co je ukształtowało, dlaczego działały w konspiracji, co myślą dziś o powstaniu, co przeszły i w jaki sposób to wszystko przetrzymały? Jednego pytania nie wypada zadawać. Dlaczego poszły do Powstania? Taki dostały rozkaz, były w końcu żołnierzami. Dla nich to wtedy było oczywiste.

Z tych wszystkich historii, Anna Herbich (jej babcia jest jedną z bohaterek książki), stworzyła bardzo spójną i świetnie napisaną całość. Powiedzieć, że książkę czyta się jednym tchem, to nic nie powiedzieć. Ją się dosłownie pochłania. To rarytas nie tylko dla tych, którym oczy świecą się na widok każdej prawie książki o PW. To jest po prostu rewelacyjnie napisany reportaż. Piękny, pełen dramatów i wzruszeń. Bardzo szczery.
Bez patosu i górnolotnych

One zasłużyły na tą książkę. Zasłużyły, żeby opowiedzieć swoje historie.
Bez nich nie byłoby nas.

"Moje dzieci i wnuki regularnie mnie odwiedzają. Siadają przy stole i skarżą mi się na swoje kłopoty. A to coś nie wyszło w pracy, a to nie udało sie czegoś załatwić w urzędzie, a to nie wypalił jakiś wyjazd. Patrzę na nich wtedy zdumiona. I mówię:
-Czy twoje miasto jest bombardowane? Czy twojemu męzowi grozi śmierc od nieprzyjacielskiej kuli? Czy twoje dzieci głodują? Jeśli nie, to nie masz powodu do narzekania. Wszystko inne jest bowiem błahostką. "