Krym cz 11

29 września (czwartek)
Obudziło nas trochę zachmurzone niebo. Po śniadaniu (omlecik z cukinią) poleniuchowaliśmy w hotelu. Chyba dało o sobie znać zmęczenie wynikające z ciągłego biegania, zwiedzania.. W końcu zebraliśmy się i ruszyliśmy do Chersonezu Taurydzkiego. Z centralnego Rynoka wsiedliśmy w marszrutkę nr 4 i dojechaliśmy do Kinoteatru Rosija. Nie chciało nam się szczególnie chodzić po rezerwacie, planowaliśmy więc udać się na plażę Słoneczną, poleżeć i poobserwować stamtąd starożytne miasto. Jednak wszyscy kierowali nas do głównego wejścia. Trochę pobłądziliśmy, a kiedy w końcu dotarliśmy na plażę okazało się, ze jest tam strasznie zimno, w przeciwieństwie do miasta. Poza tym plaża była bardzo mała i ogólnie nie miałam ochoty tam zostawać, 

Niby dało by się przejść przez murek, ale był dość wysoki i  chcąc nie chcąc, znowu tracąc trochę czasu musieliśmy wrócić pod główne wejście do rezerwatu. Sam Chersonez nie zrobił na nas zbyt wielkiego wrażenia. Ruiny nie są w zbyt dobrym stanie, jedynie Artur wyobrażał sobie jak się żyło tam starożytnym Grekom. Mnie za to podobały się resztki  bazyliki blisko plaży z zachowanymi do dziś kolumnami. Plaża też ładna i fajnie było by popływać, ciesząc się takim widokiem, ale nikt nie zmusił by nas w takie zimno do wejścia do wody. Rzecz jasna Sobów Włodzimierza też bardzo nam się podobał. Odrestaurowany z wielkim przepychem, cały w złocie dwupiętrowy. Chcieliśmy nawet świeczkę zapalić ale zaczęliśmy się zastanawiać, czy to aby nie sprzeniewierzanie się pierwszemu przykazaniu.  Ale przecież to też chrześcijanie, a Bóg jest jeden. 










Jako że już dość wymarzliśmy zjedliśmy ukraińskiego Fast fooda i wsiedliśmy w marszrutkę na centralny rynok. Pokręciliśmy się po mieście wśród straganów z pamiątkami , atakowani i zapraszani na rejs po zatoce co 5 metrów. Postanowiliśmy jednak zostawić sobie tę przyjemność na ostatni dzień pobytu. Wróciliśmy więc do hotelu zagrzać się winkiem i najeść owocami. Kupiliśmy też świeżą, wędzoną rybkę, którą Artur dzielnie wypatroszył (chcieliśmy kupić wypatroszoną, ale babuszka, która nam je sprzedawała, powiedziała że tamte są niezbyt śwież… takie rzeczy tylko tutaj). Ryba okazała się jednak tak tłusta i słona, ze tylko skubnęliśmy. Za to pomidory są tu tak pyszne, słodkie i soczyste,  że dałabym się za nie pokroić….

Prześlij komentarz