Krym cz 5

23 września (piątek)
Dziś jest dość chłodno, chociaż świeci słońce. Na niebie tylko lekka mgiełka ale wieje wiatr. Mam obawy, co do dzisiejszej wycieczki. Krym bez Złotych Wrót? Ale zobaczymy.. Artur, po śniadanku, wykonuje poranną toaletę, jak wreszcie skończy, to ruszamy :)
No i udało się! Udało się odwiedzić Złote Wrota. Dla mnie coś w rodzaju symbolu wschodniego Krymu. Nie wyobrażam sobie, że mogłoby nas to ominąć. Całkiem niedawno wróciliśmy. Teraz Artur kończy się pakować, jutro bowiem ruszamy do Sewastopola.  Ja na szczęście mam to już za sobą, wcale nie było łatwo upchnąć to wszystko w walizce. Dużo gorzej niż w domu, przed wyjazdem. Ale wracając do naszej dzisiejszej ekskursji… Pani która sprzedaje wycieczki, nawet nie musiała pytać nas czego chcemy. Od razu wiedziała, ze to znowu ci, co to dzień w dzień pytają o Złote Wrota. Zadzwoniła, gdzie trzeba i sprzedała nam wycieczkę do Biostancji na 12.45. Żeby nie tracić cennego czasu poszliśmy poszukać sklepu firmowego z winami ze Słonecznej Doliny. Która przewyższa podobno walory win zachodu Koktebel. Obeszliśmy pół miasteczka, żeby w końcu dowiedzieć się, że sklep., którego szukamy znajduje się kilka metrów od deptaku, którym podążaliśmy codziennie na plażę. Od razu za to zakochaliśmy się w półsłodkim, białym  winku. Jest pyszne. Kupiliśmy litr, ale jeszcze tam chcemy jutro wrócić,  do tego zapas przypraw do płowa (to już na bazarku) i kartki do Polski, które właśnie wypisujemy…
… po tych zakupach ruszyliśmy na plażę dla golasków. Pływanie nago w morzu jest ekstra, No może pływanie to trochę za duże słowo. Raczej unoszenie się na wodzie i powolne przesuwanie się bliżej nieokreślonym kierunku. Podsmażyliśmy więc przez chwilkę na słonku nasze blade (już mniej) tyłki , zanieśliśmy zakupy i ruszyliśmy na przystań. Oczywiście po drodze trzeba było kupić Arturkowi pierożka z mięsem. Jeszcze przystań nam się pomyliła i wprawdzie byliśmy na czas, ale nie przy tej przystani co trzeba. Później biegiem na następną. Ale zdążyliśmy. Akurat jakaś stara łajba podpływała do rozklekotanej (i uwaga znowu za duże słowo…) przystani. Zapowiadało się ciekawie, ale tylko przez chwilę, bo ludzi było za dużo i zmieściła się tylko część. Łajba odpłynęła a nam kazali czekać na następną. Na szczęście mieliśmy przy sobie winko i pierożka, miło się więc leżało na chybotliwej przystani i popijało złocisty trunek… Po godzinie w końcu coś po nas przypłynęło. 



Ruszyliśmy, kołysząc się na falach, ciągle dość mocnych., Winko zaczynało już działać, więc nie bałam się w ogóle mimo, że kołysało poważnie. Obfotografowaliśmy Kara-Dag z wody i wystające z morza ostre skały. W końcu naszym oczom ukazały się słynne Złote Wrota, przez które przepłynęliśmy wypowiadając życzenia (notabene dość podobne). Przez całą drogę nasz sternik (sterował stopą) opowiadał nam o tym co mijamy. Oczywiście po rosyjsku, więc niewiele z tego rozumiałam. Na szczęście
Artur tłumaczył co dziesiąte zdanie. Za to wino było bardzo smaczne. W końcu dopłynęliśmy do Biostancji, gdzie oprowadzono nas wśród wypchanych zwierzątek i innych żyjątek z Morza Czarnego. Znowu po rosyjsku. Później z naszym przewodnikiem ruszyliśmy przez szczyty rezerwatu Kara-Dag w kierunku Koktebel. Po wypitym przez nas winku nie było to wcale takie łatwe, ale mimo wszystko dość przyjemne, tylko chwilami dawało się we znaki zmęczenie. Ale za to po takich górach jeszcze nie chodziliśmy. No iw widoki wynagradzały wszystko. Obawiam się nawet, ze teraz chodzenie po naszych górach nie będzie dostarczało mi już tyle frajd, co kiedyś, bo nie będzie widać z nich morza :) Mijaliśmy też Złote Wrota i oglądaliśmy je tym razem z góry.. Ogromne morze wyłaniające się zza skał, kały o najprzeróżniejszych fantazyjnych kształtach i wystające we wszystkich kierunkach…  Wszystko to robi naprawdę piorunujące wrażenie i to na tyle, że czasem po prostu brak słów. Nie spodziewałam is, że te wakacje będą aż tak niesamowite… 
Złote Wrota
nasz przewodnik:






W końcu zmęczeni i głodni dotarliśmy do naszego miasteczka, stamtąd do deptaku, gdzie zjedliśmy pyszne kebaby – dużo mięska, warzyw i pyszne sosy, wszystko bardzo soczyste i jeszcze dodatkowo przypiekane. Pospacerowaliśmy jeszcze po deptaku, ale było już trochę późno i wszyscy zaczynali się pakować. Kupiliśmy więc olejki eteryczne, z których słynie ta część Krymu. Będzie pamiątka dla znajomych. Połknęliśmy jeszcze na deser kartofelki i pachlawę – francuskie ciasto oblane miodem – słodkie i kruche – pyszne. I tym sposobem znaleźliśmy się tutaj. Jutro ruszamy do Sewastopola. Cieszę się, wprawdzie Koktebel jest niezwykłe, piękne i urokliwe, ale nie podoba mi się już nasz pokój… 

 

Prześlij komentarz