"Na Sycylii kobiety są groźniejsze od strzelb."

 czyli książki i filmy o Sycylii

Ojciec Chrzestny.


Kto nie widział filmu o tym tytule? Pewnie nie ma takich osób, to klasyka, której nie znać, zwyczajnie wstyd. Ja oczywiście widziałam ten film już dawno, ale kiedy A. postanowił ostatnio przeczytać książkę, po krótkim zastanowieniu stwierdziłam, że prócz odciętej głowy konia w łóżku, nie pamiętam z niego kompletnie nic. To oczywiście nie świadczy o jakichś brakach a jedynie o mojej postępującej w zastraszającym tempie sklerozie. Początkowo jednak nie zamierzałam zajmować się tą książką, ale czekając na coś, na chwilę wzięłam ją do ręki i przeczytałam parę pierwszych stron. Kilka godzin później byłam już w środku historii rozrywającej się w Nowym Jorku. Ta książka wciąga od pierwszego momentu. Jest rewelacyjnie napisana, świetne dialogi, język, bogactwo opisów i ogromna wiedza autora, a przede wszystkim ten włoski klimat i charakter. Mimo, że akcja rozgrywa się głównie w Nowym Jorku, tylko częściowo na Sycylii, ta historia jest na wskroś włoska. Na wskroś sycylijska. Postacie są krwiste i stworzone od początku do końca. Jeśli tak jak ja lubicie bohaterów, których nie da się jednoznacznie ocenić i dylematy moralne, będziecie zachwyceni.

Film

Oczywiście po przeczytaniu książki wróciłam jeszcze raz do filmu i myślę że zachwycił mnie jeszcze bardziej niż za pierwszym razem. Książka daje pewną pełnię jego odbioru, ponieważ w filmie znajdują się liczne odniesienia i nawiązania do książki. Czasem jest to jedno zdanie, czasem tylko spojrzenie aktora ale widz wie, że w ten dyskretny sposób reżyser przekazuje mu coś więcej niż tylko mrugnięcie oka. Ponadto aktorzy są po prostu stworzeni do tych ról. Przemiana Ala Pacino w trakcie, który w filmie jest Michaelem Corleone, jest niemal fizyczna. A jakiż on był tam piękny! A Luka Brasi? Gdzie oni znaleźli takiego frankensteina? Nie wyobrażam sobie nikogo innego w tej roli. No i Marlon Brando, klasa sama w sobie. Ojciec Chrzestny już zawsze i dla wszystkich będzie miał twarz Brando.

Sycylijczyk.

Sycylijczyk wbrew obiegowej opinii nie jest drugą częścią Ojca Chrzestnego. Pobyt Michaela Corleone na Sycylii jest punktem wyjścia do zupełnie innej historii, w której Corleone odgrywają bądź co bądź nawet istotną rolę ale o zupełnie kogo innego tutaj chodzi. Historia Turi Guilliana, czyli sycylijskiego Janosika, który postanawia zbuntować się wobec niesprawiedliwości społecznej, skorumpowanej władzy i przyjaciołom przyjaciół, czyli po prostu wszechobecnej mafii. Chroniąc się w górach tworzy może niezbyt potężną ale skuteczną armię. Dzięki przebiegłości, wrażliwości, inteligencji i genialnemu instynktowi przez parę lat radzi sobie całkiem nieźle, Przysparza sobie jednak tym tyle samo przyjaciół co wrogów. Jak się skończy ta historia? Polecam tę książkę, bo sporo mówi o Sycylijczykach, ich charakterze, historii, wychowaniu, o tym jacy są i dlaczego tacy są. Właściwie jacy byli, choć resztki tych cech, tkwią w nich, myślę do dziś. Mają to we krwi. Nieustannie pojawiające się wszędzie prawo omerty czyli nakaz milczenia, połączone jednak z serdecznością i gościnnością. Takie poczucie wspólnoty i więzi z miejscem w którym żyją. Fascynujące.

Tamtego lata na sycylii

To książka dziwna. Właściwie historię w niej opowiedzianą można by streścić na kilku stronach, ale na kartach tej książką snuta jest przez wiele dni, jednak w taki sposób, że trudno się oderwać. Jest taka niespieszna, intrygująca, trochę tajemnicza, trochę dziwna i niepokojąca (jak cała Sycylia). Ale piękna, i pozwala wczuć się w klimat tej niesamowitej, górzystej wyspy, której historia nigdy nie oszczędzała,  jej bujnej roślinności, życzliwych ludzi, choć często sponiewieranych przez los. Książka o sile miłości, poświęcenia i wierności, o tym, że czasem ludzie zmuszani są do podejmowania na tyle trudnych wyborów i decyzji, które są tragedią już same w sobie. Ale gdzieś w tym wszystkim jest jakaś magia i piękno właśnie.

najlepsze sposoby na poprawę odporności


Zima w pełni. Dotkliwie się przekonałam o tym ostatnio, kiedy z powodu solidnego kataru, zużyłam tonę chusteczek higienicznych. Pogoda przyzwyczaiła nas przez ostatnie tygodnie do dodatnich temperatur, o śniegu mogliśmy tylko pomarzyć. Ostatnie, plasujące się znacznie poniżej zera temperatury, skutecznie zszokowały chyba każdy organizm.

Ponieważ codziennie mam mnóstwo zajęć oraz nowych pomysłów i potrzebuję dużo sił do ich realizacji, nie mam czasu na chorowanie. A że, sorry taki mamy klimat, i nic na to poradzić nie można pora przypomnieć sobie kilka ważnych prawd, pozwalających przeżyć zimę zdrowo i bezboleśnie.


1. Ubieraj się  odpowiednio, na cebulkę. Banał - każdy to wie. Tak samo, jak o tym, że należy nosić czapkę. Ale już o tym, żeby się nie przegrzewać, nie każdy słyszał. A raczej słyszał - ale zapomniał. A przegrzany organizm przeziębić najłatwiej. Dlatego trzeba trochę rozsądku. Nie ma złej pogody, jest tylko niewłaściwe ubranie. Warto dobierając je zerknąć na prognozę i do niej je dostosować.

2. Śniadanie. Nie wyobrażam sobie zimą wyjścia do pracy bez śniadania. Wstaję wcześnie -czasem o 5 rano. Zawsze jednak znajduję czas na to, żeby zjeść coś pożywnego, co doda mi energii i rozgrzeje organizm. Przeważnie przygotowuję je dzień wcześniej, z reguły jest to owsianka z owocami, kiedy nie mam czasu, podgrzewam rano mleko i wrzucam do niego, zrobione przeze mnie mussli. Mleko nie jest szczególnie rozgrzewającym pożywieniem, ma działanie raczej  odwrotne, na tę chwilę nie wymyśliłam jednak niczego innego, jestem jednak zdania, że lepiej zjeść właśnie takie śniadanie niż żadne. Energetyczne są za to płatki owsiane, miód którym je osładzam, orzechy, suszone owoce i moje superzdrowe domowe mussli. 


3. Zdrowe jedzenie. Jest taka stara prawda, że jedzenie powinno być dostosowane do pory roku. Kiedyś myślałam, że zimą trudno się zdrowo odrzywiać, bo trudno o świeże warzywa, owoce, a moje ukochane pomidory smakują jak styropian. Dziś wiem, że wybór zdrowych pokarmów  zimą jest ogromny. Trzeba je tylko umiejętnie wybierać. Jedz dużo wszelkiego rodzaju kasz, ryżu, unikaj świeżych surowych warzyw, zastąp je gotowanymi, najlepiej na parze, takimi jak marchewka, pietruszka, dynia. Z mięs wybieraj wieprzowinę i dziczyznę, czasem ryby. Zapomnij o słodyczach, może poza gorzką czekoladą.


4. Zupki. Jeszcze apropos zdrowego odżywiania. Nie przepadam za zupami, ale zimą nic tak nie rozgrzewa jak miseczka parującej zupki. Najlepsze będą rosołki, krupniki, grochówki i brokułowe.

5. Przyprawy. Używaj różnorodnych przypraw. One często mają właściwości rozgrzewające. Imbir, tymianek, majeranek, wanilia, romaryn, oregano, bazyllia, cynamon, chili, goździki to tylko niektóre z nich.

6. Napoje. Pij herbatę z żeń-szeniem, napój imbirowy, herbatkę z kwiatu lipy. Unikaj owocowych i przede wszystkim zielonych herbat. Te ostatnie są oczywiście bardzo zdrowe ale mocno wychładzają organizm, zimą są wiec niewskazane, podobnie jak kawa, która rozgrzewa tylko na moment. Wybieraj raczej herbaty czarne najlepiej z rozgrzewającymi dodatkami. Jeśli słodzisz- wybieraj miód.

7. Zaopatrz się w termokubek. Długie minuty na przystanku szybciej mijają, kiedy masz pod ręką ciepłą herbatę. Lub jeśli musisz - kawę.


8. Suplementy. Zdrowe odżywianie warto czasem wspomóc jakimiś witaminkami. Na rynku wybór jest ogromny. Warto wybierać je rozsądnie i spytać o radę farmaceutę lub lekarza. Witaminy, makroelementy, tran, wapń, to wszystko wspomaga odporność, choć nie zastąpi właściwego trybu życia


9. Hartuj się. Nie bój się zimna. Jak pisałam na początku nie ma złej pogody, jesli odpowiednio się ubierzesz. Spaceruj dość szybkim krokiem, wdychając powietrze nosem a wydychając buzią. Bez ruchu na świeżym powietrzu trudno marzyć o zdrowiu i odpornym organizmie. Uprawiaj sporty. Jeśli bieganie zimą cię przeraża (zapewniam, że nie ma ku temu powodów, ale jeśli) idź na siłownię albo basen. Sport uwalnia wiele pozytywnych substancji w naszym organizmie. Poza tym, dzięki temu, wiosny nie powitasz z zerową kondycją.

10. Sauna. Sauna genialnie porawia odporność organizmu. Pozwala wygrzać i zahartowąć organizm. Jeśli czujesz początki przeziębienia, lepiej jednak takich miejsc unikać, nie tylko dlatego, żeby nie zarazić innych - jeśli dopada cię jakiś wirus, duża szansa ,że w gorącej temperaturze, w rozgrzanym organizmie rozwinie się w mgnieniu oka i rozłoży cię na dobre. Chodź na saunę regularnie. To fakntastyczny sposób na relaks i odpoczynek.

11. Znajdź czas na odpoczynek. Zmęczony organizm jest bardziej podatny na infekcje.


12. Sprawiaj sobie przyjemności. Znajdź sobie jakieś hobby. Łyżwy, narty coś co pozwoli ci polubić zimę i sprawi, że będzie ci się pozytywnie kojarzyć. Zapisz się na kurs tańca albo znajdź coś innego co sprawi ci frajdę. Nie pozwól się dopaść zimowej depresji, łatwo o to kiedy dni są krótkie a słońca jak na lekarstwo.

13. Myśl pozytywnie. Wiadomo od dawna, że w zdrowym ciele zdrowy duch. Ale działa to też odwrotnie. Myśl pozytywnie, ciesz się każdym dniem a gwarantuję, że choroby będą omijać cię szerokim łukiem.


moje pierwsze mussli


Jakiś czas temu, kiedy zaczęły się chłody, uznałam, że czas wychodzenia z domu bez porządnego śniadania minął definitywnie. Ponieważ jedzenie dzień w dzień owsianki może się jednak znudzić nawet najwytrwalszym, zaczęłam rozglądać się za jakaś zdrową alternatywą. Niestety kupno mussli lub granoli nie zawierającej tłuszczy utwardzonych, które uważam za wielkie świństwo i staram się unikać jak ognia, graniczy chyba z cudem (ja takiego produktu nie znalazłam). Postanowiłam więc zrobić je sama.

Takie mussli ma same zalety. Jest zdrowe, pożywne, ma mnóstwo witamin i makroelementów, brak w nim jakichkolwiek ulepszaczy, a przede wszystkim jest smaczne i zawiera tylko takie składniki, jakie lubicie. Poniżej składniki których użyłam ja. Wy możecie je dowolnie modyfikować.

Składniki:
1 paczka płatków owsianych
1 paczka płatków żytnich
1 paczka pszennych płatków z otrębami (bez żadnych podejrzanych dodatków)
1 paczka mussli błonnikowych
1 paczka otrąb pszennych
suszone owoce: kiwi, żurawina, morele, daktyle, rodzynki
słonecznik
pestki dyni
orzechy: ziemne, włoskie, laskowe
siemię lniane
i na końcu dla osłody, tabliczka gorzkiej czekolady.

i jeszcze:
1/2 szkladnki soku jabłkowego (może ciut więcej)
3 łyzki płynnego miodu
3 łyzki oleju z pestek winogron

W wielkiej misce wymieszałam ze sobą płatki owsiane i pszenne oraz otręby i siemię lniane. Sok zmieszałam z olejem i miodem, póżniej wlałam do płatków. Wymieszałam wszystko tak, aby były lekko wilgotne. Dodałam orzechy i wszystko wysypałam na dużą blachę (nie wykładałam jej papierem do pieczenia). Dużą porcję można podzielić na dwie tury. Mnie się nie chciało, ani nie miałam na to czasu. Włożyłam wszystko do nagrzanego piekarnika (ok. 150 stopni) na 15-20 minut. W trakcie pieczenia należy przynajmniej raz, przemieszać składniki na blasze,żeby równomiernie się podpiekły. Najlepiej zrobić to kilkakrotnie.  Daktyle i morele pokroiłam na mniejsze kawałki i razem ze słonecznikiem podprażyłam na patelni (bez tłuszczu).  Na koniec pokroiłam czekoladę i wszystko razem zmieszałam. Rozłożyłam do pojemników. Jem moje mussli regularnie. Myślę, że taka porcja spokojnie wystarczy na 1,5-2 miesięcy. Czyli do końca zimy :) Naprawdę jest smaczne i mega proste do wykonania. Skoro taki antytalent kulinarny, jak ja, sobie z tym poradził - każdemu się uda :)



Sardynia


Zapraszam jeszcze na parę dni do Caghliari.
Jeśliby uznać Sycylię za prowincję, trudno byłoby wówczas znaleść eleganckie określenie dla Sardynii.
Poza dwoma większymi punktami na mapie - Caghliari i Sassari, nie ma tam zbyt wiele. Szczególnie na południu.
No może poza pięknym słońcem, bajkowymi plażami, spokojem wolnym od gwaru tłumów, wyśmienitym espresso i dukającymi po angielsku przystojnymi Włochami. Czyli, wg mnie, jest wszystko. Wprawdzie Sycylia rozpaliła w moim sercu miłość gorącą i namiętną ale Sardynia, to było znakomite miejsce na zakończenie rejsu. Tych parę dni pozwoliło nam wyciszyć się, odpocząć fizycznie od nieustannej bieganiny i wędrówek w poszukiwaniu kolejnych atrakcji i i zachłannego z nich korzystania. To wszystko było oczywiście wspaniałe i fascynujące ale na koniec mogliśmy wreszcie nic nie robić i zwyczajnie cieszyć się taką możliwością. Moglismy wczuć się głęboko  w klimat wyspy i po prostu tam być.
Nasz rejs zakończył się po dwóch tygodniach w Caghliari, do którego doplynęliśmy odwiedzając po drodze kilka uroczych maleńkich miejscowości, jak Portocorallo, Villasimius, Capitan. Każda z nich zaskoczyła nas sielskim klimatem, uprzejmością i wspaniałą kuchnią, ale  tym mogłabym pisać bez końca :)




wyjątkowo urokliwa, zwłaszcza wieczorem i posiadająca świetne zaplecze, na dodatek nieprzesadnie droga Marina di Capitana






włoskie "dobro narodowe"

wymarzone miejsce - wymarzony pojazd

rewelacyjne vintage shopy w Caghliari

zjazd dziwnie przebranych ludzi w Caghliari, chętnie pozujących do zdjęć


Caghliari