Krym cz 9

27 września (wtorek)
Wybraliśmy się dziś na zorganizowaną przez biuro  Zebra Tour wycieczkę.  Warto tu wspomnieć o tym, że mimo iż na placu Nachimowa stoliczków z paniami sprzedającymi ekskursje jest mnóstwo, to tak naprawdę, wszystkie sprzedają wycieczki z tego samego biura, właśnie Zebra Tour. Codziennie zamieniają się tylko o jedno miejsce, żeby było sprawiedliwie, bo wiadomo, że ta, która jest na początku ulicy ma największe szanse na znalezienie klienta :)
Po raz kolejny okazało się też, że nie nadajemy się do takich zorganizowanych wyjazdów, bo nie lubimy kiedy ktoś nas ogranicza, wyznacza trasy, ustala ile minut mamy na robienie zdjęć, albo każe czekać bo akurat ma ochotę opowiedzieć nam o czymś, co kompletnie nas nie interesuje, np. o historii rosnącego obok drzewa. Wprawdzie przewodnicy na Krymie bardzo sumiennie podchodzą do swoich obowiązków , może nawet zbyt poważnie. Nam się trafiła przewodniczka dendrolog, która po rosyjsku chciała koniecznie nam opowiedzieć o każdej napotkanej roślince. Na początku starałam się być miła, ale jednak bariera językowa była zbyt duża i w którymś momencie przestałam już udawać, że słucham i odchodziłam np. robić zdjęcia. Wycieczki jednak absolutnie nie żałujemy, bo miała ona jedną niepodważalną zaletę. W ciągu jednego dnia udało nam się zwiedzić i zobaczyć miejsca, których zobaczenie we własnym zakresie zajęło b nam o wiele więcej czasu. Nie musieliśmy bowiem tracić cennych minut na szukanie przystanku, połączeń między miejscowościami, na czekanie na marszrutki, szukanie ważnych dla nas miejsc. Po prostu wsiedliśmy do busika i mieliśmy wszystko podstawione pod nos.  W innym wypadku na pewno nie zobaczylibyśmy tego wszystkiego. 






 
Zaczęliśmy więc od przełęczy Bajdarskie Wrota, w Foros, z której rozpościerał się imponujący widok na morze i cerkiew, znajdującą się na skalnym urwisku (krasnej skale). Morze jest ogromne, to wiedzą wszyscy, ale morze oglądane z gór, jest po prostu OGROMNE! Cerkiew Wskrzeszenia Chrystusa  przepiękna, z 1892 roku. Akurat kończyło się jakieś nabożeństwo i kapłan zamykał wielkie złote drzwi, które oddzielają ołtarz od części dla wiernych. Nazywa się to chyba ikonostas. Cerkiew została odrestaurowana niedawno, dzięki dużej pomocy Kijowa (jak kilka innych, podobnych obiektów). Aby wejść do środka, kobiety muszą oczywiście nałożyć na głowę chustę. Tylko wtedy można oglądać pełną przepychu świątynie. Co ciekawe na Krymie za wejście do żadnej świątyni nie musieliśmy płacić, co na zachodzie jest niestety coraz bardziej popularne.  Kiedy już naoglądaliśmy się do woli, wsiedliśmy w naszą marszrutkę i pojechaliśmy do Ałupki, prosto do Pałacu hrabiego Woroncowa.  Nie zwiedzaliśmy go w środku ale już z zewnątrz robi imponujące wrażenie. 



Każda jego część przypomina inną epokę angielskiej architektury (baszty średniowiecznego zamku feudalnego oraz główny gmach w stylu elżbietańskim, nie brak tu także elementów orientalnych). Mieszanka stylów ale połączona z niezwykłym smakiem, na dodatek widok z dziedzińca zapierający dech w piersiach. Pałac otoczony jest ogromnym parkiem i to właśnie głównie park zwiedzaliśmy.  Trochę mnie on niestety rozczarował. Poza tym, że jest naprawdę wielki i rzeczywiście ładny, nie może się równać z atrakcjami, które były w naszych dalszych planach. Za to nasza przewodniczka „dendrolog” miała pole do popisu. Oj miała… Z pałacu widać było także kolejny punk naszej eskapady, czyli górę Aj-Petri. Przed Pałacem poprosiliśmy ochroniarza, aby strzelił nam fotkę. Okazało się, że to chyba jakiś niespełniony fotograf, bo zaczął nas rozstawiać po całym dziedzińcu i robić zdjęcia we wszystkich możliwych miejscach. Od razu też rozpoznał w nas Polaków.
Następnie udaliśmy się pod stację kolejki wjeżdżającej na Aj-Petri. Na szczęście nie musieliśmy czekać w kolejce, tylko od razu ruszyliśmy do wejścia (kolejna zaleta zorganizowanej wycieczki).  Wjazd początkowo dość spokojny, ale po przesiadce na drugą linię już robił trochę większe wrażenie, bo kolejka w niektórych momentach wjeżdżała niemal pionowo w górę. Trochę strachu było, za to wspomnienia świetne, kiedy wisieliśmy nad przepaścią obserwując w dole ostre skały. 






 
Po wyjściu z kolejki od razu zaatakował nas tłum tubylców, którzy próbowali nam wcisnąć wszystko co tylko przyszło im do głowy, od przejażdżki terenowym samochodem na dół,  przez żarcie i najbrzydsze na świecie swetry, po zdjęcie z małym tygrysem. Przewodniczka zaprosiła nas do knajpy gdzie mieliśmy degustację wina (kolejna strata czasu i pieniędzy bo oczywiście najlepiej byłoby jakbyśmy zamówili tam obiad). Ja po ostatnich rewolucjach żołądkowych wolałam nie ryzykować za to Artur zamówił zupę, i ku naszemu zdziwieniu dostał pierogi :)  Degustacja win, a raczej słodkich nalewek zakończyła się i mogliśmy po ominięciu okolicznych straganów ruszyć w górę Aj-Petri , znowu zatrzymując się przy każdym krzaczku. Widok ze szczytu oszałamiający. Na górze znowu mnóstwo krzaczków obwiązanych jakimiś wstążkami, często z reklamówek, jak w Sudaku. Nie wiem co to za zwyczaj ale wgląda paskudnie. Później znowu nastąpiło szczegółowe oglądanie wszystkich roślinek w drodze na dół. Najciekawsze były krokusy – taki klimat i jakieś niesamowicie kwaśne jagody (podobno jadalne, acz pewności nie mieliśmy). Później kolejką w dół, jeszcze tylko jakieś sanatorium nam zostało do obejrzenia po drodze. Na szczęście po pałacu Woroncowa część grupy odłączyła się aby z drugim przewodnikiem pojechać do Liwadii, a my z dwójką chłopaków pojechaliśmy w górę, więc to wszystko szło dość sprawnie. Po Aj-Petri ruszyliśmy na plażę w Mischorze, spacerem przez park (tak, tak, znowu drzewa). Na plaży było koszmarnie zimno, wiało niesamowicie z plażowania więc nic nie wyszło. Nawet miałam lekkie obawy czy należy wsiadać na łajbę która po nas przypłynęła, bo fale były naprawdę spore. Włożyłam jednak na siebie wszystkie ubrania które miałam przy sobie i pani dendrolog wpakowała nas na stateczek, który podpływał pod Jaskółcze Gniazdo.  Na plaży widzieliśmy posążek rusałki, która podobno raz w roku porywa jedno dziecko z okolicy. W morzu podobna, wyłaniająca się z fal, uroczo wypięta rusałka, na której pośladki wspinają się panowie aby skakać do wody. Widok to dość komiczny…



Tak jak przewidywaliśmy, na statku wiało dwa razy mocniej niż na brzegu. Pani de

ndrolog kazała nam więc usiąść środku i oglądać Jaskółcze Gniazdo zza szyby! Zza szyby! Miałam robić zdjęcia zza szyby bo jej było zimno  a chciała nam opowiedzieć po rosyjsku historię tego zamku, którą dużo wcześniej przeczytałam w przewodniku! Poza tym zamek ten można oglądać w filmie „Podróże Pana Kleksa”. Fale były naprawdę potężne, stateczkiem bujało na prawo i lewo, widać organizator dodatkowe atrakcje postanowił nam zapewnić. Byliśmy opatuleni od stóp do głów, a inni w strojach kąpielowych. Myślę, że mogli przypłacić to jakimś zapaleniem płuc, ale lans na jachcie był… :] Ah, Rosjanie… Robiłam zdjęcia zachlapanym wodą aparatem. Obfotofrafowaliśmy Jaskółcze Gniazdo, z morza wygląda naprawdę Jak w bajce. Aż dziwne, że na pomysł wpadł Niemiec. Wybudowany na skale Aj-Todor, nad samym urwiskiem, neogotycki zameczek z początku XX w. obiektywnie rzecz biorąc jest dość kiczowaty. Ale mimo wszystko to chyba najbardziej rozpoznawczy symbol Krymu, poza tym jest w nim coś uroczo bajkowego.  Za karę jednak, że  nie słuchaliśmy opowieści, nasza przewodniczka przetrzymała nas jeszcze na brzegu, powtarzając wszystko od początku…. Oni na silę starają się przekazać nam jaką to wspaniałą mają historię i zabytki.  Artur odcierpiał swoje (ja robiłam zdjęcia) i weszliśmy na górę, na taras widokowy. Widok na ogromne morze był piękny ale stamtąd zamek nie robił już takiego wrażenia, poza tym było bardzo zimno i byliśmy już zmęczeni. Większość czasu przemarzliśmy więc na jakiejś ławeczce ogrzewając się w niewielkiej ilość promieni słonecznych. W końcu wróciliśmy do Sewastopola.
Wnioski: Warto było się wybrać i zobaczyć te wszystkie miejsca. Teraz, kiedy wrócimy na Krym będziemy spokojnie zwiedzać tylko niektóre miejsca, bo w większość te najważniejsze już widzieliśmy. Po raz kolejny też okazało się, że najlepszym biurem podróży jesteśmy my sami. 

 

1 komentarze:

W wyborze ekspertów od sporządzania opisu taksacyjnego postawiłem na Dendrolog Warszawa i szczerze polecam.

Reply

Prześlij komentarz