Harcerz nie pali.

czyli o tym, dlaczego film Kamienie na Szaniec jest zły

"Kamienie na szaniec" to film, który zgodnie z przeczytanym przeze mnie ostatnio artykułem o ostrzegająco brzmiącym wstępie "niech was nie zmyli tytuł filmu", z książka ma wspólnego rzeczywiście niewiele. "Kamienie na szaniec" to jedna z najważniejszych książek jakie przeczytałam w swoim krótkim i banalnym życiu. I mimo tych wszystkich ostrzeżeń i świadomości, co mniej więcej zobaczę na ekranie, wiedziałam że na ten film pójdę. Że muszę.
"Kamienie na szaniec" to historia, która tak głęboko tkwi w mojej świadomości, wrażliwości i umyśle, że nawet opowiedziana, w najbardziej beznadziejny sposób, zawsze głęboko mnie porusza.
"Kamienie na szaniec" to film, na którym pod koniec płakałam już chyba bardziej ze złości.

"Kamienie na szaniec" to książka, o sile przyjaźni, braterstwa, o wartości ideałów, za które młodzi ludzie, którzy często nie zdążyli jeszcze nawet poznać smaku pocałunku, byli w stanie poświęcić życie, to książka o dojrzewaniu i dylematach moralnych, z którymi zmagali się każdego dnia, o pytaniach, na które nie ma odpowiedzi, o wartościach i wychowaniu, które tych młodych ludzi ukształtowało.

"Kamienie na szaniec" to film, o dwóch buntownikach, którzy próbują bawić się w wojnę, robiąc na przekór rodzicom i dowódcom. W imię czego? Tego akurat w filmie nie ma. Za jaką cenę? Prócz połamanych  torturami  żeber i umęczonego do granic możliwości ciała? Tego film też nie wyjaśnia.
"Kamienie na szaniec" to film, który opowiada uniwersalną historię. Historię, która mogła wydarzyć się w wielu innych miejscach i w innych czasach. Ale, do cholery, zdarzyła się tu i wtedy.
Film, który ma zainteresować młodych widzów i opowiedzieć im coś o historii. Ale jeśli pokazuje niepełny nieprawdziwy obraz to czy nadal ma to sens? Czy chcemy  im pokazać, że tak było? Czy może powinniśmy spróbować wyjaśnić też dlaczego tak było? Jeśli z góry założymy że ich to nie zainteresuje, że tego nie zrozumieją, to czego mamy później od nich oczekiwać? Ten film, już bez odniesień do historii, film jako film, jest zwyczajnie słaby. Źle zagrany i źle wyreżyserowany.

Wszystko, co zawiera film, zawarte było też w książce. Ale nie wszystko, o czym mówi książka znalazło się niestety w filmie. I mimo, że jesteś na to przygotowanym, to jest ci zwyczajnie przykro. Bo tu nie chodzi przecież o odniesienia do książki, tylko do prawdziwej historii. Nie przeszkadza mi odbrązawianie bohaterów, bo dla mnie to zawsze  byli ludzie z krwi i  kości, ze słabościami, wątpliwościami i burzą uczuć w głowach. Chodzi o to, że ten film nie porusza mnie, mimo że oparty jest na kanwie historii, która porusza mnie być może najbardziej ze wszystkich. Chodzi o to, ze to odbrązawianie powinno przejawić się może w prowadzanych przez bohaterów rozmowach, w wypowiadanych przez nich kwestiach, które mogłyby być mniej patetyczne, zamiast tylko w kłótniach z rodzicami czy dowódcami, lub w scenach erotycznych bo to zwyczajnie płytkie jest. Film łapie się zbyt wielu wątków, które Gliński sprasował i podał jako chaotyczną papkę.

Reżyser ma zawsze i w każdej sytuacji prawo do swojej wizji, nieważne czym uzasadnionej. Reżyser filmu ma święte i niezbywalne prawo to swojej interpretacji. Ma prawo pokazać na ekranie co mu się żywnie podoba. Tak samo, jak ja mam prawo być wściekła, kiedy ktoś zabiera mi idoli i z dzieciństwa
i bohaterów, którzy w jakiś sposób ukształtowali także mnie. A tym idolom i bohaterom, z których kilku już tylko jest wśród nas, odbiera wartości i ideały w imię których żyli i robi z nich lekkomyślnych buntowników.