Krym cz. 3

21 września (środa)

Jako, że poprzedniej nocy prawie nie spałam, po szybkim prysznicu położyliśmy się na chwilkę i wstaliśmy o… 5 rano. Po tylu godzinach zaległego snu byliśmy dość wyspani, więc aby nie tracic czasu postanowiliśmy wykorzystać okazję i pójść na plażę obejrzeć wschód słońca. Słonko wschodzi tu i zachodzi za górami, inaczej iż u nas. Tak wczesnym rankiem jest jeszcze dość chłodno, ale warto było. Później wróciliśmy na śniadanko, ale zanim, zdążyliśmy je zrobić zalegliśmy w łóżku, na chwilkę, oczywiście. Obudziliśmy się o 9/ Szybkie śniadanko, kawałek wczorajszego ciacha i w drogę. Na plażę.  Spacer po deptaku. Morze już cieplejsze niż wczoraj, ale dalej sztorm więc z wycieczki do Złotych Wrót na razie nici. Zalegamy więc na plaży nudystów. Artur zrzuca ciuszki jak rasowy golas, a ja na razie topless. Czuję się super. Leżymy na leżaczkach, które wprawdzie są płatne ale jakoś nikt nie pobiera opłat. Korzystamy więc z tego, że nie ma komu zapłacić. Smażymy się do południa i ruszamy do hotelu, po matę i książkę. Po drodze zahaczamy o sklep firmowy Koktebel, żeby uzupełnić zapasy winka. A potem z tym winkiem i z melonem znowu zalegamy na naszych leżaczkach wśród innych golasków. Odkrywamy grillowne bakłażany z kapustką kiszoną i czosneczkiem  w środku. Poezja… 
- pierwszy i ostatni wschód słońca, który tam widzieliśmy








Potem już tylko słodkie nicnierobienie na golasa.. Już nie chcemy chodzić na zwykłą plażę :)

Wieczorem…
Właśnie wróciliśmy z wieczornego spaceru po deptaku (zimno..) Znowu objedliśmy się jak bąki :) Jedzenie tu jest po prostu genialne. Na obiadokolację poszliśmy do „czajowni” Siedzieliśmy boso po turecku przy małym stoliczku i jedliśmy pyszny barszczyk ukraiński z mnóstwem warzyw i mięskiem. Artur zjadł bliny ze śmietaną a a z mięskiem. No i do tego dołma, przyrządzona po gruzińsku, która miała być zupą, a okazała się maleńkimi gołąbkami zawiniętymi w liście winogron (chyba coś pomieszałam…) (142hrv)
Porcje niewielkie, ale trochę sie tego uzbierało. Dla mnie aż nadto, ale okazuje się że brzuszek Artura jest trochę bardziej pojemny, więc zaciągnął mnie jeszcze na grillowanego ziemniaczka do naszej już znajomej Pani, która już nas poznaje i wita z uśmiechem stałych klientów. No i wybiera co lepsze kawałki, więc ciągle wracamy. Tak wiec Artur poszedł po ziemniaczka, do którego wziął jeszcze kawał mięcha i sałatkę :) No i jeszcze jedno ważne wydarzenie miało dziś miejsce – kupno spodni. Piękne, wzorzyste, zielone alladynki na deptaku.   Miłość od pierwszego wejrzenia. 



Najedzeni, wykąpani, leżymy sobie w łóżku i planujemy atrakcje na jutrzejszy dzień. Może twierdza w Sudaku, albo wycieczka do Złotych wrót, jeśli przestanie wiać…?

Prześlij komentarz