Krym cz 10

28 września (środa)
Dziś postanowiliśmy poleniuchować. Pojechaliśmy więc na plażę położoną na naszej (płn) stronie Sewastopola. Plaża Ljubiamowka, tak jak głosił przewodnik, okazała się niezaludniona, półdzika  ale przez to trochę brudna. Ale przynajmniej był spokój, choć z pewnością nie było tam tak ładnie jak w Koktebel, o Fiolencie nawet nie wspomnę… Słońce grzało dosć mocno, a my przez naszą sklerozę wybraliśmy się tam bez filtrów, zapomnieliśmy także aparatu i okularów. No i kilku innych rzeczy. Po raz kolejny okazało się, że pakowanie się na ostatnią chwilę, zamiast wieczorem kompletnie nie zdaje egzaminu. Mimo, że słonko świeciło, ja po poprzednim dniu, chyba jeszcze się nie zagrzałam, nawet na chwilę więc nie weszłam do wody. Artur za to pływał w najlepsze razem z meduzami (galaretka, podobno wcale nie parzyły). I tak leżeliśmy na plaży, popijając winko, jedliśmy lody i owocki. Pełen relaks. Wracając do domu nakupiliśmy na naszym podhotelowym targu kolejną partię owoców i poszliśmy poleżeć na tarasie. A wieczorem na kolację wybraliśmy się do knajpki Trakir, podobno najlepszej jadłodajni w mieście (ul. Bolszaja Morskoja) Trochę naczekaliśmy się na kelnera, ale barszczyk ukraiński pycha. Oni tu mają bardzo treściwe zupy, które z naszym barszczem nie mają wiele wspólnego. Mnóstwo warzyw w środku i bułeczki drożdżowe do tego.  Objedzeni wróciliśmy do hotelu alej objadać się owocami i opijać winkiem, którego zapasy zrobiliśmy w Koktebel.














 

Prześlij komentarz