Barcelona. Now my dream is slowly coming true

A. wprawdzie postanowił nie urozmaicać nam wyjazdu upadkiem z antresoli, ale mimo wszystko mamy  za sobą dzień pełen wrażeń i prawdę mówiąc, jestem tak zmęczona, że prawie zasypiam. Wstaliśmy dość wcześnie, tzn A. wstał wcześnie i, jak najprawdziwszy Romeo, poszedł po świeże bagietki. Obudził mnie więc zapach ciepłego jeszcze croissanta. Po śniadaniu poszliśmy się powłóczyć po Barri Gotic, na której mieszkamy. Poszliśmy zobaczyć katedrę i pospacerować wąskimi uliczkami gotyckiej dzielnicy. To chyba najstarsza część Barcelony, pochodząca z XIV-XV wieku. Jako, że słonko wstało dziś dość późno nie widzieliśmy większego sensu, aby z samego rana iść na plażę. Wybraliśmy więc wizytę w  L’aquarium, które okazało się naprawdę fajnym miejscem nawet dla mnie, która nie pała miłością do rybek. Jednak prócz rybek wszystkich rozmiarów i kolorów, niektórych naprawdę ogromnych, płaszczek, krewetek, krabów, koników morskich, i wielu innych stworzeń brzydszych niż dotychczasowe moje wyobrażenia o potworach morskich, widzieliśmy także najprawdziwszego rekina, z którego zębami nie chciałabym zawierać bliższych stosunków.  

 wąskie klatki schodowe na Bari Gotic mogą przyprawić o klaustrofobię, na szczęście za tymi pancernymi drzwiami znajdują się przestronne mieszkania

  to kiepskiej jakości zdjęcie zrobiliśmy zaraz na początku, obiecując sobie, że jeszcze przecież wrócimy pod katedrę. I choć wracaliśmy, to zdjęć już chyba nie powtórzyliśmy :)






W międzyczasie, gdy zwiedzaliśmy akwarium, wyszło słońce, postanowiliśmy więc skoczyć na chwilę do mieszkania i zabrać potrzebne rzeczy na plażę. Reszta dnia to był już tylko relaks. Woda w morzu śródziemnym ciepła nawet jak dla mnie, największego zmarzlucha w Hiszpanii. Dość duża fale sprawiły, że wiele osób próbowało swych sił z deskami. Na plaży spory tłok ale jakoś znaleźliśmy miejsce, do rozłożenia naszej maty, którą nabyliśmy parę minut wcześniej, pomiędzy paniami opalającymi się topless, do których szybko dołączyłam. A. chłodził się w morzu z takim zaangażowaniem, że zapomniał posmarować się kremem. Skutki łatwe do przewidzenia ale na szczęście w miarę łagodne. Wieczorem postanowiliśmy jeszcze iść na spacer, po kolacji, składającej się głównie z gorących jeszcze bagietek, poszliśmy więc znowu w stronę wybrzeża. Byłam jednak tak zmęczona, że dotarliśmy tylko do portu. Najcudowniejsze jest to, że było 31 stopni Celsjusza, mimo godziny 21.30! Wiem, wiem, u nas też się to zdarza, ale przez 2-3 dni w roku, a tutaj jest to nagminne. Po chwili odpoczynku wróciliśmy na pięknie oświetloną i magiczną Barri Gotic... Czuję, że to będzie jedno z naszych ulubionych miejsc w Barcelonie. Spacerując po wąskich uliczkach tej dzielnicy, człowiek zapomina o grupkach mijanych turystów i w pewnym sensie przenosi się w czasie. Wyobraźnię dodatkowo pobudza niedawno przeczytana książka C.R. Zafona "Cień wiatru". Wyobrażamy sobie, które uliczki przemierzali jej bohaterowie i w których miejscach mogły wydarzyć się poszczególne sytuacje z powieści. A może którejś nocy zza rogu wyłoni się zakapturzona postać Juliana Caraxa? 








Jest jeszcze jedno cudowne miejsce  w Barcelonie... Płynąc wraz z tłumem turystów La Ramblą warto wstąpić do znajdującej się po prawej stronie modernistycznej (jak chyba wszystko w tym mieście ;) hali targowej La Boqueria. Warto też zwrócić uwagę na znajdującą się na środku placa de la Boqueria mozaikę Joana Miro. Zaraz po wejściu do środka zapomnimy bowiem o zabytkach, muzeach i galeriach, zawładnie nami bowiem tęcza kolorów i smaków różnorodnych. Od progu witają nas stosy owoców, przekolorowych słodyczy, na widok których ślinotok gwarantowany. Dalej ogromne kawały wędzonego mięsa i najprzeróżniejsze ryby. ośmiornice, stosy krewetek i poruszających się jeszcze krabów i raków (to akurat trochę traumatyczne było). Ten targ to raj. Wyszliśmy stamtąd zaopatrzeni w owoce i pyszne soki, które naprawdę dodały nam mnóstwo energii. Zadziałały skuteczniej niż kawa. Serio!








Prześlij komentarz