I stało się,
po wielu miesiącach oczekiwania i planowania siedzimy właśnie w hali odlotów i
czekamy na nasz samolot. Nie obyło się oczywiście bez komplikacji i
trzykrotnego przechodzenia przez bramki oraz przeszukania mnie przez niegroźnie
na szczęście wyglądającą panią ze straży granicznej. Nie wiem co piszczało na
bramce, w końcu byłam już boso, a aparat został kilka dni temu w gabinecie
ortodontycznym, razem ze sporą sumką moich pieniędzy… Mogę się założyć, ze
wracając z Hiszpanii przejdę kontrolę bezpieczeństwa bez najmniejszych
problemów :) Urlop, to taki czas, kiedy człowiek zostawia za sobą wszystkie
problemy, nieznośnych klientów, niespłacone kredyty i niezdane egzaminy, żeby
przez tydzień żyć zupełnie czymś innym i wyobrażać sobie, że mogłoby być tak
zawsze :)
….
Mount Blanc
Jest takie miejsce w Barcelonie, gdzie można spędzić całe popołudnie leżąc na trawie... Przylecieliśmy do Girony około 15.00. Po chwili, przed lotniskiem znaleźliśmy
"Aerobusa", który miał zawieść nas do centrum Barcelony. Wbrew
temu co czytaliśmy na forach, nie kosztował on wcale 25 euro jedynie 5,65.
Po dotarciu do centrum przespacerowaliśmy się z naszymi bagażami z Placa
Catalunya do Parku Parc de le Ciutadella, bo wydawało nam się to
najprzyjemniejszym miejscem, w jakim mogliśmy poczekać aż nasz znajomy i
gospodarz Radek (przyjacielem A. z liceum) wróci z pracy i przyjmie nas pod
swój dach. Skoro tylko rozłożyliśmy się więc na trawce, jak mnóstwo innych
młodych ludzi, A. zostawił mnie bym, niczym cerber, pilnowała naszych drogocennych
skarbów, które przywieźliśmy. Podejrzewam ,że głównie chodziło o żubrówkę, bo
pieniądze A zabrał ze sobą i udał się na polowanie, jako że w brzuchach już nam
burczało. Po chwili wrócił z siaką bananów i pomarańczy. Posiłek może niezbyt
wymyślny ale przepyszny, szczególnie jeśli chodzi o super soczyste i słodkie
pomarańcze. Sok ściekał nam po palcach i kapał wsiąkając w ziemię, rewelacja.
Mogę się tak odżywiać przez najbliższy tydzień. Sam Parc de la Ciutadella
zobaczyliśmy dość pobieżnie, ponieważ przez bagaże mieliśmy utrudnione zadanie.
Ogromna, neobarokowa fontanna prezentuje się bardzo okazale, w jej tworzenie
miał wkład m. in. Antonio Gaudi, wówczas jeszcze student architektury. Mnie
jednak najbardziej urzekł maleńki stawik na środku parku, po którym ludzie
pływają wynajętymi łódkami, pełen maleńkich i większych rybek. Nie zawsze było
to jednak miejsce tak przyjemne. Do XIX wieku mieściła się tam potężna
cytadela, w której wieziono niepokornyh Katalończyków. Po całym popołudniu
spędzonym na cudownym nicnierobieniu, i leżeniu pod palmą, doczekaliśmy się
naszego gospodarza, który okazał się niezwykle sympatyczny i pomocny. Nie tylko
udostępnił nam lokum, ale jeszcze powiedział co warto zwiedzić, a na co raczej
nie ma sensu wydawać pieniędzy. Zostawaliśmy w mieszkaniu bagaże i udaliśmy się
z A. na małe zakupy oraz upolować obiadokolacje u chińczyka, aby wspólnie
uczcić to spotkanie. Nasza przygoda z hiszpańską kuchnią zaczęła się więc
niecodziennie, bo od baru "Wok to walk", oferującego notabene
naprawdę pyszne żarcie.
Po
wieczornych pogaduchach dwóch kumpli, którzy nie widzieli się parę lat, leżymy
teraz na, tymczasowo naszej, antresoli (wysokiej – boję się, że A. w nocy może
spaść, no ale przecież nie mogę się z nim zamienić, bo wtedy ryzyko upadku byłoby
jeszcze większe), i wsłuchujemy się w gwar żyjącej jeszcze ciągle ulicy. Jest
dopiero przed północą, a gwar właściwie nie jest gwarem, tylko hałasem, przez
duże H. No cóż mieszkanie w centrum ma nie tylko zalety ale też wady. Bez
stoperów się chyba nie obejdzie.Mieszkanie Radka znajduje się bowiem w Barri
Gotic, starej gotyckiej dzielnicy, która jest licznie odwiedzana przez
turystów, pełna restauracji, kawiarni, i przejeżdżających skuterów. Na
pocieszenie zostaje nam fakt, że w wiele miejsc mamy stąd rzut beretem. Ale to
już zostawmy na jutro.
ulica przy której mieszkaliśmy, była tak spokojna, jak na zdjęciu tylko między godziną 7-10 rano :)
Prześlij komentarz