Barcelona. A miracle sensation My guide and inspiration



W całej Barcelonie nie ma lepszych zapachów niż w piekarni na Barri Gotic, która już pierwszego dnia stała się naszą ulubioną. Ledwo człowiek wejdzie, zapomina jaką dietę stosował jeszcze 2 minuty wcześniej. A zapach po prostu zniewala. Mają pyszne croissanty  i francuskie drożdżówki z  czekoladą.
Zaraz po śniadaniu spakowaliśmy plecak i ruszyliśmy na plaże. Tu zbytnio nie ma co pisać, bo na plaży wiadomo, jak to na plaży, słońce, fale, woda. No i golasy, bo poszliśmy  na plażę dla golasów. Trochę mnie początkowo zdziwiło, że spotkaliśmy tam prawie samych mężczyzn, szybko się jednak okazało, że nie mam się czego obawiać, bo zwyczajnie, bardziej byli zainteresowani sobą nawzajem a na mnie nikt nie zamierzał zwracać uwagi :). Popływaliśmy trochę, opalaliśmy się podjadając pomarańcze. Kiedy poczuliśmy się głodni, nogi same zaprowadziły nas do Wok to walk. Jeśli będziecie w Barcelonie, koniecznie musicie odwiedzić to miejsce. Nawet jeśli nie lubicie chińskiego jedzenia, warto zobaczyć na własne oczy, jak robi się obiad w 3 minuty :). Skonsumowaną energię postanowiliśmy wydatkować na wzgórzu Montjuic. Motjiuic to miejsce, po którym nie spodziewaliśmy się wiele, a które pokochaliśmy od pierwszych chwil. Kolejny dowód, że nie warto wierzyć przewodnikom.
Na wzgórze postanowilismy dostać się kolejką linową, która wyrusza z St Jaume.
Kolejka do kasy była dość spora, ale poruszała się sprawnie i po jakichś 20-30 minutach frunęliśmy nad Barceloną podziwiając przepiękną panoramę miasta od morza aż po góry. Do górnej stacji kolejki dostaliśmy się bardzo szybko, równie szybko wagonik zjechał na dół, zabierając naszą wodę, którą Artur zostawił w środku. A docelu został jeszcze kawałek drogi. Można oczywiście skorzystać z kolejki, ale dla nas, zaprawionych w górach, to żadna atrakcja. Hiszpański upał sprawił jednak, że po dotarciu na szczyt, pierwsze swoje kroki skierowałam do sklepiku, zamku o mało co nie zauważając. Wstęp na zamek jest darmowy, chyba, że ktoś chce zwiedzać jego wnętrza. Za darmo można podziwiać z jego tarasów zachwycającą panoramę tego położonego na wzgórzach miasta, która w świetle zachodzącego słońca sprawia naprawdę niezapomniane wrażenie. Widać całą zatokę, nabrzeże portowe, statki, rozładowywane i załadowywane kontenery, wpływające do portu ogromne wycieczkowce, wzgórza Barcelony pokryte tysiącami budynków, wielką Sagradę Familię i naszą katedrę św. Eulali, przy której mieszkamy. Widać było wzgórze Tibidabo, i plaże Barcelonety i nie tylko. Chwilę odpoczęliśmy przyglądając się pracom w porcie, hałas dochodzący na górę był naprawdę spory, w samym porcie chyba nawet nasze nieocenione stopery by nie pomogły. Mimo zmęczenia poszliśmy dalej w kierunku stadionu olimpijskiego wybudowanego na Igrzyska w 1992 roku. Nie udało nam się go jeszczee zwiedzić bo czynny był do 18 ale z zewnątrz też robi spore wrażenie, szczególnie jego oryginalne wejście, które na początku wzięłam za muzeum. Na placu przed stadionem znajduje się fantazyjnie zakrzywiona wieża telewizyjna i metalowo-kamienna rzeźba, która ma przypominać las, a także najdłuższa fontanna, jaką do tej pory widziałam, są też kamienne ławki ma których można odpocząć a plac ten stał się miejscem spotkań właścicieli psów, po którym ochoczo hasają czworonogi. Po czworonogach zaś właściciele ochoczo sprzątają – niedościgły dla nas, Polaków, wzór…
Już naprawdę  zmęczeni poszliśmy, powłócząc nogami pod fontannę Font Magica, której pokaz miał rozpoczynać się o 21.30, po dłuższym oczekiwaniu coś nas tknęło i zajrzeliśmy jeszcze raz do przewodnika. Okazało się, ze pokazy są od czwartku do niedzieli. Nie pozostało nam więc nic innego jak dowlec się do metra i później na naszą stację Jaume I, z której na szczęście mamy tylko dwa kroki do Radka. Na pocieszenie został nam zachwycający widok nocnej panoramy miasta sprzed Pałacu Narodowego, jednego z najważniejszych muzeów w Barcelonie. Nie znaleźliśmy tego w żadnym przewodniku, tym bardziej to niespodziewane odkrycie to zrobiło na nas ogromne wrażenie. Siedzieliśmy tam dłuższą chwilę podziwiając widok, a naszą kontemplację przerywali jedynie Pakistańczycy, krzyczący: "aqua, serwesa, cocola, bier". :) Są wszechobecni, więc dlaczego miałoby ich nie akurat tam być?
Ten widok to obowiązkowy punkt pobytu w Barcelonie.
    Najprawdziwsza papuga.

















Prześlij komentarz