Barcelona - Such a beautiful horizon.


Przedostatniego dnia postanowimy zwiedzić wzgórze Tibidabo, spore nadzieje, z tym miejscem wiązałam jeszcze w Polsce, czytając przewodniki. A wiadomo, że jak się ma wielkie oczekiwania to bardzo łatwo się zawieść. Pierwsze rozczarowanie, i właściwie jedyne, miało miejsce zaraz na początku, kiedy dostaliśmy  się metrem (kolejką z placa de Catalunya) na stację niebieskiego Tramwaju (Tramvia Blau), który niestety postanowił akurat być nieczynny z powodu przeglądu technicznego, mimo, że bardzo chciałam przejechać się tym zabytkowym pojazdem i poczuć się jak Daniel Siempere z Cienia Wiatru. Co było robić, przejażdżka autobusem to żadna atrakcja, woleliśmy więc spacerkiem wejść pod stację kolejki, oglądając przy okazji zabudowania Tibidabo i zastanawiając się, w którym to pałacyku mogłyby rozegrać się wydarzenia opisane przez Zafona. Znaleźliśmy też dom pod numerem 32 ale o tym w  innym poście. Po dotarciu do stacji funikularu, zniechęceni długością kolejki do kasy, stwierdziliśmy, że skoro przeszliśmy tyle, możemy dojść również na górę, tym bardziej, że dla nas takie podejście to pikuś nawet w sandałkach.






A samo Tibidabo?
Według legendy, Szatan wybrał to właśnie miejsce na kuszenie Chrystusa. Szatan rzekł wtedy "…et ait ei tibi dabo potestatem hanc universam et gloriam illorum quia mihi tradita sunt et cui volo do illa", czyli "Tobie dam potęgę i wspaniałość tego wszystkiego, bo mnie są poddane i mogę je odstąpić komu zechcę" Tibidabo znaczy "Tobie dam"

Wesołe Miasteczko, które znajduje się na górze, darowaliśmy sobie, nie tylko ze względu na cenę biletu (28 eur) ale także na nikłe atrakcje, tym bardziej, że jakoś nie kręcą mnie szalone kolejki górskie. Wstęp i możliwość korzystania z atrakcji starej części parku rozrywki (m.in. replika zabytkowego samolotu, wysięgnik z którego można oglądać panoramę (polecamy), i parę innych atrakcji kosztuje ok 11 eur, jest w tym także wstęp do Muzeum Automatów. Można także kupić pojedynczy bilet na jedną jazdę, który kosztuje 2 EUR. Wybraliśmy tę ostatnią opcję, aby zobaczyć otaczającą nas panoramę Barcelony i okolic, a później spełniłam swoje marzenie z dzieciństwa o przejażdżce stara karuzelą z konikami, karetami,i kocią muzyką. Mogłam się dzięki temu poczuć jak w filmie. Później tylko zajrzeliśmy do ogromnego z zewnątrz a niewielkiego w środku Kościoła Ekspiacyjnego Serca Jezusa (ekspiacyjny- czyli przebłagalny), gdzie akurat kończył się ślub i już schodziliśmy w dół podjadając owoce i ciasteczka.





Po  powrocie spacerowaliśmy trochę Ramblą, ale nogi same poniosły nas do Barri Gotic, m.in. dotarliśmy do krużganków przy katedrze św. Eulalii, gdzie od kilku wieków żyją gęsi (nie te same, rzecz jasna), które jakaś turystka próbowała nakarmić kanapką z kiełbasą (!). Muszę przyznać, że był to strzał w dziesiątkę, bo gęsi rzuciły się na nią jakby nie jadły od  tych wspomnianych kilku stuleci a wystawiane przez turystów place podskubywały kłapiąc dziobami i próbując czy aby nie da się tego skonsumować. 

  
Wieczorem poszliśmy na plażę posiedzieć w promieniach zachodzącego słońca, zabierając ze sobą kolegę chińczyka :). Na schodach przy Porto Vell spotkaliśmy tłumek ludzi siedzących i słuchających ulicznych grajków, śpiewających hiszpańskie klimaty, ludzie tańczyli bawili się i dorzucali grosze to worka. Tak nam się spodobała ich muzyka i zaangażowanie, że sami kupiliśmy od nich dwie płyty, żeby mieć czego słuchać w długie zimowe wieczory.

Mimo zimna mors  A. postanowił się wykąpać, w tym czasie ja o mało nie zamarzłam pod ręcznikiem, zawierając przy okazji znajomość z młodziutką hiszpanką, notabene zapaloną piłkarką ubraną w koszulkę FC Barcelony, która z uroczym zaangażowaniem próbowała strzelić gola, sypiąc mi przy okazji tony piachu do oczu.
Na koniec ruszyliśmy  jeszcze raz  eksplorować Barri Gotic, tym razem próbując wyśledzić miejsca wymienione w książce  Cień Wiatru, dumnie dzierżąc z ręku mokre spodenki. A o tym to już następnym razem... :)

Poniżej band który spotkaliśmy na Port Vell o wielce zaskakującej nazwie: Made in Barcelona.


A tu w trochę bardziej profesjonalnej wersji :)
Aż chce się znowu tańczyć cha chę !

 

Barcelona - Like a jewel in the sun

1 komentarze:

Ach! Książki nie czytałam ale słyszałam o niej :) Mieliśmy tak mało czasu, że starczyło nam tylko na zwiedzenie tego wzgórza. Ale planujemy kolejną wyprawę do Barcelony, bo na jeden wyjazd nie da się całej zobaczyć (no chyba że ktoś planuje tam być z miesiąc) Zdjęcia bajka, w Barcelonie nie ma chyba miejsc mało fotogenicznych :))
pozdrawiam!

Reply

Prześlij komentarz